czwartek, 30 kwietnia 2015

KRETA - PROWINCJI CZAR

Witajcie,

dzisiaj będzie notka organizacyjna.

Od naszych wojaży po Krecie minęło już sporo czasu, a my wciąż mamy mnóstwo wspomnień i tematów, którymi chcielibyśmy podzielić się na łamach bloga. Nadszedł czas na wpisy poświęcone kreteńskiej duszy, która bez wątpienia zakorzeniła się w tysiącu malutkich wsi i miasteczek, porastających wyspę od wybrzeża aż po zbocza gór. Czas przenieść się na prowincję, która swoim folklorem, bogactwem barw i smaków urzeka, pozostawiając najsilniejsze wspomnienia, odmalowujące się w głowach najlepiej w pochmurne i deszczowe dni jak dziś. Zapraszamy do krainy oliwek, fety, owiec oraz kóz.


Już pierwszego dnia pobytu na Krecie, wybraliśmy się na zwiedzanie obiektów położonych poza Chanią. Z samego rana obraliśmy kierunek północno-wschodni, czyli ku półwyspowi Aktorini, na którym to znajduje się chociażby lotnisko. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, iż już tego pierwszego dnia nie mieliśmy przeczucia o bogactwie zabytków oraz urokliwych miejsc, schowanych przy lekko zdezelowanych drogach oraz niekończących się gajach oliwnych, tudzież pomarańczowych. W przypadku Aktorini ukrytym skarbem mijanym po wylądowaniu były klasztory Agia Triada oraz Guvernetu. Zdecydowanie większe wrażenie robi pierwszy z nich, odmalowany i odnowiony klasztor Świętej Trójcy. Posiada on naturalny, swojski urok, z racji na fakt iż jest obiektem wciąż zamieszkałym przez mnichów. Kilkuset letnie ściany oraz ikony w kościele tworzą całość z suszącym się praniem, brodatych jegomości. Obraz spokoju i ciszy niszczą niestety samoloty z turystami oraz lotny ćwiczeniowe odrzutowców z pobliskiej bazy NATO. Jadąc dalej, w kierunku Guvernetu, mieliśmy okazję obserwować pierwsze stada wolno wypasających się kóz, a także pszczelarzy przy pracy. Pierwszy raz zatrzymywaliśmy się aby uwiecznić rumowiska skalne oraz trasy wijące się między nimi. Na końcu tej dziewiczej podróży poza miasto, odnaleźliśmy klasztor otoczony drzewami oliwnymi oraz stadami kóz, wznoszący się tuż nad morskim urwiskiem. W środku nie było ani jednej żywej duszy, panowała wszechogarniająca cisza.  Sam Governetu nie robił wielkiego wrażenia pod względem architektonicznym, jednak opisana atmosfera świetnie oddaje to co w kreteńskiej prowincji najważniejsze - autentyczność, powtarzającą się notorycznie przez wszystkie kolejne dni i przejazdy pomiędzy miastami. Właśnie ten czar prowincji sprawił, iż nasz plan przejechania około 500 km (taką trasę wyliczył nam google maps) spalił na panewce i zakończył się pokaźnym wynikiem 1100 km. Postaramy się opisać najciekawsze z odwiedzanych miejsc, potraktujcie je jako ambasadorów, zachęcających do odwiedzenia pozostałych, setek zakątków Krety, którym można by poświęcić niejedną książkę. 

Podsumowując, dwa kolejne wpisy będą traktować o miejscach zwiedzanych "po drodze", postaramy się opisać je w formie jak najbardziej przystępnej, tak aby każdy kto uda się na Kretę nie miał żadnych problemów z ich odnalezieniem. Mamy nadzieję iż sprostamy temu zadaniu, jednak to już pozostaje w Waszej ocenie. 

Po pożegnaniu ze słoneczną wyspą, udamy się w inny świat - opiszemy jeden z najciekawszych miesięcy w naszym życiu - powrócimy bowiem do kolorowych Indii i postaramy się lekko powalczyć z pokutującą u nas opinią "kraju brudu, śmieci i krów".

Do usłyszenia! Udanej majówki! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz