wtorek, 7 kwietnia 2015

IT'S RACING BABE!



F1 - dla jednych pasja, marzenia, zawrotna prędkość przy akompaniamencie muzycznego ryku silnika, dla innych strata pieniędzy, bezsensowne jeżdżenie w kółko oraz firma, która dawno temu miała coś tam wspólnego z motosportem. Nie zamierzam nikogo przekonywać do zmiany jego własnego podejścia, powiem krótko - dla mnie F1 mieści się w pierwszej części poprzedniego zdania. Jak już było od dawien dawna wiadomo, razem z Inką wybraliśmy się na przełomie sierpnia z wrześniem do cudownego moto-teatru jakim jest Spa-Francorchamps. Jak spędziliśmy dany nam czas, jakie atrakcje przygotowała dla nas pogoda oraz współlokatorzy campingu, a także ile to wszystko kosztuje - o tym poniżej.




Wyjazd na zachód Europy zaplanowaliśmy na wtorek rano, około godziny 17 byliśmy przy granicy Niemiec z Luksemburgiem, karnety F1 obowiązywały od piątku do niedzieli dlatego też środę oraz czwartek poświęciliśmy na zwiedzanie Wolnego Księstwa, a także Liege w Belgii (o czym napiszemy również). Zgodnie z planem w czwartek około godziny 16 majestatycznym tempem wtoczyliśmy się do tymczasowej stolicy motosportu - Spa. Ludzi było całkiem sporo, wszędzie można było dostrzec czerwony kolor fanów Ferrari, srebro McLarena, byki Red Bulla, na balkonach wisiały flagi z podobizną Jensona Buttona, Hamiltona, Schumachera jak i starych mistrzów - Senny, Prosta czy też Hakkinena. Główny cel na ten dzień - odebrać bilety oraz rozbić namiot. Mieliśmy wykupione karnety na cały weekend F1, zakup odbywa się przez stronę www.formula1.com, po wybraniu odpowiedniej dla nas opcji, podaje się dane karty płatniczej, która ma zostać obciążona. Następnie na podanego maila dostaje się voucher z kodem kreskowym, który to z kolei na miejscu imprezy jest wymieniany na najprawdziwszy bilet F1, ze smyczą oraz stoperami do uszu. Koszt takiej 3-dniowej przyjemności to 150 euro od osoby. Warto dodać iż jest to bilet na tak zwany Grand Stand, co po polsku oznacza trawę, kosztuje on zdecydowanie mniej niż miejsce na określonej trybunie, a ponad to pozwala na wędrowanie praktycznie w każde miejsce na torze, istotnym jest również fakt, że bilet upoważnia do wejścia na paddock w czwartek. Ponad to podczas Grand Prix F1 odbywają się dodatkowo wyścigi GP3, GP2, a także Porsche Supercup (wszystko w cenie). 
Kolejnym krokiem było znalezienie pola namiotowego, które jak się szybko okazało postanowiły stowarzyszyć się pod wspólnym szyldem, przez co jeżdżenie i porównywanie cen okazało się bezsensowne. Postój samochodu oraz prawo do rozbicia namiotu od czwartku do niedzieli wyniósł jedyne 135 euro i nie ma co ukrywać był to dla nas największy szok tego wyjazdu ;). Rozbiliśmy nasz materiałowy dom, otworzyliśmy wino dla pokrzepienia serc i czekaliśmy na piątek, który to jest pierwszym dniem treningów podczas wszystkich weekendów F1 (poza GP Monako).




Po przebudzeniu w piątek rano okazało się iż lekko spsuła nam się pogoda, kropiło, wiało, było szarawo itd. Jednak co to dla nas? Poszliśmy na tor (prosta za Eau Rouge), czekamy aż w końcu się zacznie - w tak zwanym międzyczasie zaczęło lać mocniej. Stojąc skuleni pod parasolem słyszymy w oddali piękny odgłos, muzykę, śpiew 750 koni mechanicznych, pierwszego bolidu, który gdzieś tam 3 kilometry od nas postanowił wyjechać na tor. Niektórzy nazywają odgłos silnika F1 cholernym rykiem, który przewierca bębenki w uszach i powoduje bóle głowy, jednak niektórym to nawet czekolada nie smakuje więc nie ma co się przejmować. Tor w Spa ma to do siebie iż jest najdłuższym obiektem w całym kalendarzu. Dodatkowo jest on położony w górach, przez co jedna część znajduje się znacznie wyżej, dochodzi przez to czasem do prawdziwych sensacji - na przykład na części toru pada, a w innej świeci słońce. Tym razem padało, jednak i w tym możemy znaleźć pozytywy, bowiem pozwoliło nam to ujrzeć w akcji oponę full wet. Odprowadzają one ponad 60 litrów wody na sekundę! Niestety pogoda podczas dalszej części dnia nie rozpieszczała więc z drugiego treningu F1 zrezygnowaliśmy - byliśmy mówiąc wprost cali mokrzy, a nie chcieliśmy spędzić soboty i niedzieli z gorączką. Jak się później dowiedzieliśmy drugi trening z racji na złe warunki pogodowe został przerwany. Pozostały piątkowy czas spędziliśmy w ogrzanym samochodzie grając w przeróżne gry słowne - co jak się okazało było doskonałą czynnością na zabicie czasu :).




Sobota, po pierwsze była słoneczna - to najważniejsze. Drugi dzień weekendu F1 przewiduje ostatnie sesje treningowe, kwalifikacje F1, GP3, GP2 oraz Porsche, a także wyścigi długie serii GP3 oraz GP2. Wybraliśmy się na tor z samego rana, zajęliśmy dogodne miejsce na prostej za Eau Rouge (najsłynniejszy zakręt na torze Spa-Francorchamps), na przeciw telebimu. Dodatkowo upatrzyliśmy sobie właśnie to miejsce z racji na mnogość akcji wyprzedzania do jakich dochodzi w F1 właśnie na zakończeniu najdłuższych prostych na torze - ma to związek z prędkością, tunelami aerodynamicznymi, systemem DRS oraz innymi ciekawymi czynnikami świata F1. Warto tutaj pozwolić sobie na małą dygresję - dlaczego jedni oglądają F1 i nie mogą oderwać wzroku od rozpędzonych bolidów, a inni widzą 24 auta jadące w kółko? Według mnie magia F1 tkwi w szczegółach tego sportu, jeżeli nic nie wiemy o bolidach, kierowcach, zespołach może wydać się to nudne. Jednak, kiedy przeczytamy czym jest DRS, ile litrów odprowadza opona full wet, dowiemy się czym jest system KERS, poznamy historię konfliktu pomiędzy Alonso i Hamiltonem, obejrzymy legendarne manewry pomiędzy Hakkinenem i Schumacherem, wejdziemy w informacje powiązane ze światkiem F1, wtedy ten samochód staje się właśnie bolidem, a wyścig staje się Grand Prix. 
Wracając do tematu soboty. Tak jak pisałem - pogoda się poprawiła, ludzi przybyło, wszystko śmigało i hulało. Bolidy jeździły z należytą prędkością przekraczającą 310 km/h tuż pod naszym nosem. Jenson Button ku radości naszej jak i mnóstwa Anglików zgromadzonych na torze zdobył Pole Position. Pierwszy wyścig GP2 i znowu nowe doznania. Skoro jeden silnik bolidu GP2 lub F1 wprawia wasze organy wewnętrzne w lekki rezonans wyobraźcie sobie jak nagle, na raz przelatują koło Was ponad 24 takie maszyny rozpędzone do maksymalnych prędkości. Buczenie i wycie niosło się po górach i dolinach, tak że podczas wyścigu nie ma ani chwili całkowitej ciszy - kolejny urok toru w Belgii. Niestety podczas zmagań GP2 doszło do wypadku, wyścig został przerwany i ponad godzinę dane nam było czekać na powrót helikoptera medycznego (podczas jego nieobecności nie może odbywać się wyścig żadnej z serii). Jak się później okazało kierowca wyszedł z tego zdarzenia bez szwanku. Po godzinie 18, zmęczeni i głodni, jednak szczęśliwi zeszliśmy z toru.






Niedziela! Najważniejszy dzień dla fanów F1, powód oczywisty - wyścig, start o godzinie 14, jednak my na torze byliśmy koło godziny 8 rano, wszystko po to aby zając dogodne miejsca na prostej, z widokiem na  telebim jak i na szykanę za prostą . Jak się okazało udało nam się załapać na dosłownie jedną z ostatnich wolnych przestrzeni, ludzi całe mnóstwo, a miało przybyć jeszcze więcej. Niedzielne zmagania rozpoczyna znowu seria GP3, która posiada osobny urok. O ile bolidy F1 jadą oddalone od siebie o metr i wchodzą w zakręt maksimum po 3 sztuki na raz, o tyle mniejsze samochody GP3 lecą obok siebie w odległościach minimetrów, a młodzi ambitni kierowcy marzący o fotelu w wyższych klasach wyścigowych wskakują w jeden zakręt po 4-5 na raz. Podobnie jest z GP2. Porsche miało dla nas inny smaczek z racji na startujących w nim Polaków, jednak to nie oni, a pewien Holender zapewnił nam najwięcej emocji dachując tuż przed naszym nosem! Około południa rozpoczyna się przedstawienie z udziałem najlepszych kierowców na świecie (tak, tak, kolesie z WRC też są super - komentarz dla czepialskiej części męskich czytelników). Wpierw mamy paradę kierowców, każdy z nich zasiada w zabytkowym samochodzie, które według kolejności na polach startowych przejeżdżają całe okrążenie toru, machając, kamerując i ogólnie pokazując się z bliska fanom. Następnie na prostej startowej ustawia się cała świta mechaników, menadżerów, dziennikarzy, celebrytów, kierowcy wyjeżdżają na okrążenie instalacyjne i ustawiają się na starcie. Napięcie powoli rośnie aby osiągnąć swój szczyt na krótko przed godziną 14 - rusza okrążenie formujące za samochodem bezpieczeństwa. Sędziowie zapalają 5 czerwonych lamp, odliczanie, start! Zazwyczaj na pierwszym zakręcie dochodzi do incydentów - tym razem za sprawą pewnego Francuza byliśmy świadkami masakry, z racji że zarówno Alonso, Hamilton oraz Perez odpadli z wyścigu Button pozostawał niezagrożony, warto jednak zauważyć iż masa pieniędzy pompowanych w F1 jest przeznaczona w rozwój bezpieczeństwa - parę lat temu podobny wypadek zakończyłby się możliwe iż śmiercią albo poważnym uszkodzeniem ciała dla Alonso, całe mnóstwo rozwiązań z bolidów F1 jest wykorzystywana przy produkcji samochodów komercyjnych, co lekko dyskredytuje argument sceptyków o "nieprzydatności F1". Sam wyścig jest przeżyciem niezwykłym i w sumie ciężkim do opisania. Odgłosu bolidów nie słychać przez uszy, wprawia on w drgania nie tylko błonę bębenkową ale także śledzionę, wątrobę i całą resztę ciała. Człowiek stoi jak zaczarowany i nie ma dla niego po pewnym czasie znaczenia czy mija go właśnie Ferrari czy też Marusia. Mija go bolid F1. It's racing...









 Na zakończenie parę rad: zabranie ciepłych ubrań, materaca, śpiworów to super pomysł - w nocy bywa zimno (2 stopnie nad ranem). Stopery, które dostaje się wraz z biletami znajdują świetne zastosowanie na campingu kiedy pijana ekipa Niemców postanowi odpalić z metrowego głośnika techniawkę o Schumacherze. Dodatkowo rozumiem, że każdy Polak jadący do Belgii na F1 pragnie skosztować piwa, jednak niewielu ludzi w z naszego kraju wie, iż świat F1 posiada określoną kulturę i historię, napić się można właśnie na campingu ale na torze ogląda się zmagania kierowców, dawno nie było mi tak wstyd kiedy zauważyłem iż najgłośniejsza i najbardziej wrzeszcząca grupa pijanych ludzi podczas niedzielnego wyścigu mówi po polsku. Warto również pamiętać aby wyjazd połączyć ze zwiedzaniem - tak jak my objeździliśmy Luksemburg.


Dla nas wyjazd na GP był taki jak się spodziewaliśmy, był to czas spędzony, co najważniejsze, razem, dodatkowo mogliśmy osobiście wziąć udział w imprezie powiązanej ze sportem, który nas interesuje. Inka na własnej skórze przekonała się iż moje opowieści o poziomie hałasu jaki generują silniki V8 nie są wyssane z palca, a także chociaż przez chwilę byliśmy obydwoje częścią wielkiego świata F1 - przeżycie z pewnością niezapomniane. Do usłyszenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz