wtorek, 7 kwietnia 2015

WSPOMNIENIE BIESZCZADZKIEJ KUCHNI.


Na początku przepraszamy za długą nieobecność na blogu. Od ponad dwóch tygodni żyjemy na walizkach. Wyjeżdżamy, wracamy na 1-2 dni do mieszkania i ruszamy w dalszą drogę. Jeden weekend spędziliśmy w Krakowie, gdzie Michał brał udział w Otwartych Mistrzostwach Polski w Warhammera i zdobył tytuł Mistrza Polski!! :*  W nagrodę Michał jedzie do  USA reprezentować Polskę na Mistrzostwach Świata! Teraz  jesteśmy już we Wrocławiu wszystko nadal kręci się na podwójnych obrotach (na co zdecydowanie nie narzekamy).

W końcu przyszedł czas na kilka ostatnich słów dotyczących bieszczadzkich przygód.
Odkąd wróciliśmy z naszych pierwszych wspólnych wakacji bardzo często wspominamy chwile spędzone w Bieszczadach. Przypominamy sobie całe trasy, widoki zapierające dech w piersiach, zupełne drobiazgi, szczegóły i szczególiki z których potrafimy śmiać się do łez. Wspominamy też wszystkie pyszności, których skosztowaliśmy w Podkarpackiem. Od kabanosów na szlaku przez kwaśnicę po sławny naleśnik z jagodami. Nie ukrywam, że jadąc kolejny raz w tamte strony już przed wyjazdem cieszyłam się na tę kwaśnicę jak dziecko.  Oczywiście jak przed każdym wyjazdem przekopałam Internet w poszukiwaniu miejscowych przysmaków. Informacji dotyczących kuchni znalazłam zaskakująco niewiele, na palcach jednej ręki policzyć można restauracje czy też knajpki z opisem serwowanych dań. Jedyną, która zapadła mi w pamięć przed wyjazdem była Chata Wędrowca i jej słynny naleśnik z jagodami.







 Do tej restauracji trafiliśmy już pierwszego dnia po trudach na szlaku i rozczarowaniu w zajeździe u Górala (tak naprawdę to przyczepa z której podawane jest jedzenie na plastikowych talerzykach). Oczywiście bez wahania zamówiliśmy naleśnik z jagodami! Przepyszny i olbrzymi (na zdjęciu połowa porcji)!


  
Tego samego dnia wróciliśmy tam także na wieczorne piwo, wybór trunku bardzo duży –  z Polski, Czech, Słowacji oraz Niemiec.



 Po tym pierwszym dniu wracaliśmy do Chaty Wędrowca dość regularnie. Skosztowaliśmy tam większość serwowanych pyszności : placek Szabo, flaki, grochówkę, kwaśnicę, pierogi z kapustą i grzybami, grillowaną karkówkę, patelnię Węglarza…




 Wszystkie potrawy zaskakiwały pokaźnymi porcjami oraz oczywiście niesamowitym smakiem! Pewnego poranka zdarzyło nam się zjeść tam również śniadanie, równie smakowite. Wybraliśmy omlet z szynką oraz jajecznicę na boczku, do tego aromatyczna kawa, świeże pieczywo z masłem i warzywami. Urzekły mnie również podane nam dodatkowo powidła z brusznicy – początkowo słodkie, później kwaskowe, przypominające dżem a z czarnej porzeczki i jagód. Przy okazji śniadania nawiązaliśmy całkiem miłą rozmowę z jedną z kelnerek – od tego czasu byliśmy rozpoznawanymi, witanymi z uśmiechem gośćmi Chaty Wędrowca!



Oczywiście gościliśmy również w innych miejscowościach np. w Cisnej  gdzie odwiedziliśmy  sporą całkiem ładną restaurację w centrum miasta – niestety to koniec jej zalet, jedzenie podawane tam nie zasługuje na wiele słów. W Ustrzykach Górnych natomiast rozczarowaliśmy się w nowo otwartej gospodzie – o godzinie 17 nie było kwaśnicy-  nie muszę chyba pisać, że już tam nie wróciliśmy. Niestety podboje małych knajpek nie możemy nazwać udanymi.
Kolejnym, nowym doświadczeniem kulinarnym był zakupiony w górskiej chacie kozi ser. Duża chata przy drodze do cerkwi zachęcała zabawnym szyldem „KOZI WYPAS”. W drodze powrotnej podeszliśmy po ów kozi wypas. Młoda kobieta z 4 dzieci (albo i więcej) wyciągnęła z lodówki na dużej tacy białe sery. Był ser tradycyjny bez dodatków, był z solą morską, z cząbrem, z rozmarynem i pewnie jeszcze inne. My zdecydowaliśmy się na rozmaryn. Nazwa z szyldu oddawała w pełni jego smak.
  


Mimo małych niepowodzeń w ‘restauracyjkach’ cały wyjazd uważamy za bardzo, bardzo udany. Pogoda dopisała, przetarliśmy pierwsze wspólne szlaki, spotkaliśmy ciekawych ludzi, nauczyliśmy się wiele o sobie, zjedliśmy mnóstwo pyszności i wypiliśmy domową lemoniadę ( o której zapomniałam wspomnieć wcześniej!).




Wszystkim, którzy mają jakiekolwiek wątpliwości czy wybrać się „na drugi koniec Polski” bardzo polecam tamte rejony. Pamiętajcie tylko o wygodnych butach, czekoladzie, kabanosach i bandażu! Jeśli tylko macie jakieś pytania – piszcie do nas a na pewno podzielimy się naszymi doświadczeniami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz