wtorek, 7 kwietnia 2015

HERZLICH WILLKOMMEN!


Uwielbiamy łączyć przyjemne z jeszcze przyjemniejszym! W tym przypadku przyjemniejszym był oczywiście wyścig F1 – emocje i atmosfera niesamowite. Lecz nie bylibyśmy sobą gdybyśmy przy okazji tak dalekiej podróży samochodem nie zaplanowali sobie małych dodatkowych przyjemności. I tak, mimo tego, że do SPA Francorchamps dojechaliśmy w czwartek po południu, z Wrocławia wyruszyliśmy już we wtorek wczesnym rankiem. Do samej podróży przygotowaliśmy się bardzo dobrze. Michał okazał się mistrzem (zauważyłam, że mistrzowskie tytuły do niego pasują!) pakowania bagażnika, wszystko pięknie poukładane i rozplanowane tak, że można było dostać się i po klapeczki i po jaja na twardo bez większego problemu. Długa podróż samochodem wbrew pozorom nie była tak straszna jak można by się tego spodziewać. Długie rozmowy, dobra muzyka, okazjonalne przystanki sprawiły, że dojechaliśmy do granicy niemiecko – luksemburskiej w całkiem dobrym stanie zarówno psychicznym jak i fizycznym.
Po przebytych 950 km zatrzymaliśmy się w pierwszym napotkanym hotelu w małym uroczym miasteczku (jak się później okazało hotel był jedynym w mieście). Rozpakowaliśmy się i jak na prawdziwych, zapalonych turystów przystało ruszyliśmy poznawać okolicę. Kilka ulic dalej odkryliśmy niesamowite zjawisko - Flohmarkt. Olbrzymi dom zagracony dosłownie wszystkim. Od książek, płyt, starych kaset przez garnki, ubrania, zabawki, ozdoby choinkowe, porcelanę po doniczki, odznaki, sztuczne zwierzaki. Można było spacerować z pomieszczenia do pomieszczenia i podziwiać te 'cuda' a gdyby było mało na piętrze czekało drugie tyle ciekawych zbiorów - zastanawiało nas ile czasu trzeba poświęcić tej niesamowitej pasji, żeby uzbierać tak olbrzymią kolekcję. Nieco zdziwieni, spacerowaliśmy dalej po okolicy by rozprostować kości, znaleźliśmy (choć nie bez trudu) jedyną czynną knajpkę gdzie zjedliśmy kolację, napiliśmy się piwa i skończyliśmy omawiać rozpoczęte jeszcze w samochodzie wątki. Bardzo już wtedy zmęczeni wróciliśmy do hotelu i posnęliśmy jak te bąki. J
Następnego dnia bez większych planów, spakowaliśmy walizki, pożegnaliśmy się z właścicielką hotelu o uroczym imieniu - Helga i udaliśmy się do Luksemburga. Kierując się mapkami, spacerując przebyliśmy znaczną część miasta. Stolica niestety nas nie zachwyciła. Mnóstwo samochodów, szklane biurowce i tylko kilka miejsc godnych uwagi. Sami zobaczcie:



Na szczęście znaleźliśmy miejsce, które pochłonęło nas na kilkanaście ładnych minut - sklep z dekoracjami i wszelkim wyposażeniem domów. Rzecz jasna -nie wyszliśmy z niego z pustymi rękoma! 

Nieco rozczarowani stolicą ruszyliśmy pooglądać okoliczne zamki. I tak wybraliśmy się do Larochette. Co prawda po zamku zostały tylko ruiny do których nie ma dostępu lecz samo miasteczko było niezwykle klimatyczne. Mnóstwo uśmiechniętych ludzi, pełno kwiatów, stare, śliczne kamieniczki, rogale z posypką.




Zachęceni dobrą pogodą oraz drogowskazem ruszyliśmy w stronę Vianden. Tam także od razu nam się spodobało  - tuż przy parkingu odkryliśmy sklepik z materiałami do patchworków oraz z innymi drobiazgami do domu. Wszystko wydawało się śliczne i urocze. Pastelowe kolory, drewniane ramki, wiklinowe drobiazgi   niemalże hipnotyzowały, chcieliśmy kupić prawie wszystko. Koniec końców do Polski przywieźliśmy sobie  wieszaczki do kuchni oraz ramkę na zdjęcia. Poza sklepem był tam oczywiście cel naszej wycieczki - zamek, który okazał się być pokaźną budowlą w zadziwiająco dobrym stanie (w porównaniu do poprzedniego), którą można było obejrzeć również od środka (czego raczej nie polecamy).


Sporo turystów spacerowało po mieście, które ciągnęło się wąskimi uliczkami w każdą stronę. Niektóre z nich, wąskie, wybrukowane kamieniem, pnące się pod górkę przypominały nieco te, znane nam z Włoch. Tylko zapachu morza brakowało...


Zmęczeni kupiliśmy po drodze wino i wróciliśmy instynktownie do hotelu pani Helgi, gdzie czekał na nas ten sam pokój z balkonem :)



W czwartek rano ruszyliśmy do Belgii z zamiarem zwiedzenia Liege. Miasto całkiem spore, dobrze nadaje się na długi spacer, choć ja osobiście nie czułam się tam dobrze.  Coś dziwnego, zimnego, lekko przerażającego było w tym mieście. Ponadto, dziwnym zbiegiem okoliczności, wszystkie miejsca, które chcieliśmy zwiedzić były zamknięte!




Dlatego też, szybko obraliśmy kierunek SPA Francorchamps!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz