sobota, 17 września 2016

Czas na zmiany / Hoi An.

Hej,

od ostatniego kontaktu z naszej strony minęło na prawdę sporo czasu, zmusza to do przemyśleń (głównie nas), dlaczego? Co jest powodem, że po raz kolejny zaprzestaliśmy pisania o Azji, o wspomnieniach? Hm? W sumie to nie wiedzieliśmy, dopóki nie otrzymaliśmy (uwaga korpo mowa) feedbacku, od jednego z naszych utajonych fanów, wiernego towarzysza wojaży dużych i małych niejakiego Dżej Dżeja (chłop lubi anonimowość). Otóż usłyszeliśmy, że musimy zacząć w końcu pisać od siebie! Olać informacje które każdy sobie znajdzie na Wikipedii, bo co za różnica czy opis Ha Long Bay przedstawi Wam bloger czy program Discovery? Relacja powinna być subiektywna i spersonalizowana. Powiedzmy więcej, powinna być autorska. Po głębszym zastanowieniu, uznaliśmy że to przecież tak oczywista prawda, iż trzeba być ślepym aby tego nie zauważyć wcześniej. Ochota na pisanie wróciła od razu, a zatem jesteśmy. Popiszemy znowu, od siebie, a może gdzieś na dole zrobimy dział dla "żądnych wiedzy" z odpowiednimi odsyłaczami. Zatem podsumowując:

* Możliwe że zmieni się lekko treść kolejnych notek, oby to wyszło na plus
* Zdjęcia pozostają bez zmian, w sensie będą nadal
* Na Instagramie zaczną pojawiać się zdjęcia z dawnych lat, możecie wierzyć lub nie ale odnalezienie dawno niewidzianych folderów na komputerze potrafi człowieka zaskoczyć
* Jedziemy na Sri Lankę - w lutym, a zatem ciągłość pisania zapewniona.





Wracajmy zatem do Hoi An, miasteczka uratowanego przez polskiego archeologa, monsieur Kwiatkowskiego. Miasteczka, na którym Azjaci (a jak!), o mało nie wybudowali pięknych i lśniących bloków z wielkiej płyty. Pomijając kwestie oczywiste, a zatem dziedzictwo historyczne, skarby architektury, czy też unikatową chińską charakterystykę tego miejsca, Kwiatkowski uratował coś jeszcze. Atmosferę. Przechadzając się po Wietnamie od Hanoi na północy, do Sajgonu po drugiej stronie, musicie przyzwyczaić się do ścisku, hałasu, ruchu ulicznego, innymi słowy do istnego... Sajgonu. Hej, przysłowia nie biorą się znikąd! Hoi An jest inne, pochodzi jakby z odmiennej bajki. Oczywiście, jest tu mnóstwo turystów, jednak rozlewają się oni po uliczkach, które sprawiają przez to czasem wrażenie wręcz pustych. Hoi An pozwala odpocząć, wyciszyć się i odrobinę chociaż podładować akumulatory. Taki, a nie inny stan rzeczy miasteczko zawdzięcza również, w naszym mniemaniu turystom Azjatyckim, szczególnie samym Wietnamczykom, których tu po prostu (zbyt wielu) nie ma. O co chodzi? Otóż przeciętny Wietnamczyk, z dozą dużego prawdopodobieństwa, wybierze na swoją bazę wypadową pobliskie Da Nang -  prawdziwą ikonę idei bycia "azjatyckim tygrysem". Wietnamczyk wybierze nowoczesność, wybierze miasto które jest symbolem "nowego" Wietnamu, wizytówką przed Chińczykami i Amerykanami, która prawie że krzyczy "Hej! Świecę w nocy jaśniej niż Las Vegas i Szanghaj!". Po co takiemu, stare, lekko podtopione, nisko zabudowane i świecące lampionami Hoi An? Chyba lepiej być nie mogło.



Oczywiście nie chcemy przedstawić Wietnamczyków, jako ignorantów, mają oni po prostu trochę inną skalę wartości, ni to lepszą ni to gorszą. Inną. Jednak to między innymi dzięki niej, mogliśmy pozwolić sobie na taki luksus jak wycieczka rowerowa. W Hoi An bez problemu wynajmiecie rower, na cały dzień, za mniej niż 5 PLN. My tak również uczyniliśmy i wybraliśmy się nad Morze Południowochińskie. Puste plaże, puste (w azjatyckiej skali) drogi i puste rodzinne kurorty (tak, tak, znowu Da Nang). Trafić z Hoi An nad morze powinien każdy. Otóż trzeba jechać wzdłuż rzeki, kierunek na wschód (rano Słońce na twarz, wieczorem na plecy, w południe nie jedźcie bo za gorąco). Po powrocie zachęcamy do odwiedzenia jednej z przybrzeżnych restauracji w poszukiwaniu ryby, która była tu chyba najlepsza w całej Azji.




Podsumowując, Hoi An było jednym z najbardziej urokliwych miejsc na całej trasie. Pozwalało się zrelaksować i pokontemplować w europejskim stylu. Jeżeli poznamy historię tego miasta oraz ludzi, którzy uczynili je tym czym jest, będziemy w stanie spojrzeć na cudowne chińskie domy, muzea, mosty w trochę inny sposób - jak na skarb, który gdyby nie jeden Polak, byłby dziś kolejnym blokowiskiem. Z jednej strony to cudowne, a z drugiej przerażające jak niewiele potrzeba aby tego typu cuda na zawsze przestały istnieć. Dobra, starczy filozofowania! Do następnego razu!

Dla żądnych wiedzy:

Hoi An - więcej (ang), mniej (pl)
Da Nang - klik
Kwiatkowski - klik

Aby zwiedzać atrakcje Hoi An należy wykupić w biurze informacji turystycznej, hotelu karnet, który upoważnia nas do wyboru 5 obiektów i wejścia do środka. Na poniższej mapce zaznaczyliśmy te najciekawsze. Nie traćcie wejścia na most, jest to jedna z ikon miasta, jednak wszystko co w nim piękne widać z zewnątrz. Strzałka na mapie pokazuje drogę, którą dojedziecie nad morze (4 km). Najciekawsze wydają się stare chińskie domy, w których po dziś dzień mieszkają potomkowie dawnych kupieckich rodów. Co ciekawe w niektórych z nich oprócz samej wejściówki, dostajecie przewodnika, który poopowiada o architekturze i symbolice Was otaczającej (szczególnie ciekawie było w domu rodziny Tran). Warto mieć na uwadze fakt iż niektóre domy nie są otwarte przez cały dzień i należy sobie zaplanować zwiedzanie, nie martwcie się jednak, odległości pomiędzy poszczególnymi obiektami są doprawdy niewielkie i wszędzie dostaniecie się na piechotę.
Warto również odwiedzić znajdujący się na wschodzie miasta market - dość spora hala targowa, ciężko jej nie zauważyć - gdzie można zjeść rewelacyjne potrawy (100% autentyczności i lokalności na talerzu, czasem bywa ostro) oraz kupić owoce - wszelakie :)

Źródło: en.vietnamitasenmadrid.com



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz