środa, 28 września 2016

Sajgon!

Hej,

po sielankowym Hoi An przejechaliśmy do mniej urokliwego, jednak bardziej wietnamskiego Da Nang aby tam wsiąść na pokład samolotu, który to z kolei zabrał nas do Sajgonu. Słynnego, niepowtarzalnego i przysłowiowego wręcz miasta, które to w naszej wspólnej świadomości funkcjonuje jako synonim harmidru, tłoku i ogólnego chaosu. Nim jednak przetestowaliśmy mity i legendy na własnej skórze, odwiedziliśmy Tunele Cu Chi, dawne serce rebelianckiego oporu w nierównej walce z amerykańskim najeźdźcą i jeżeli jeszcze sami się nie zorientowaliście to tak, było propagandowo. 



Mówiąc ogólnie, tunele Cu Chi to rozległy system podziemnych fortyfikacji i bunkrów, rozciągających się na wschód od dawnego Sajgonu, dzisiejszego Ho Chi Minh City. Pod względem inżynieryjnym jest to perła na skalę światową, - dziesiątki kilometrów umocnień, na podmokłych terenach, mieszczące w sobie kuchnie, baraki, składy broni i amunicji, szpitale, szkoły, spiżarnie, w sumie wszystko czego żołnierze wujka Ho mogli potrzebować zostało umieszczone pod ziemią i połączone siecią tuneli. Wojna (przynajmniej ta w zbrojnej odsłonie) należy już do przeszłości i w czasach nam bardziej zbliżonych, Cu Chi służy za piękną ostoję komunistycznej propagandy w wydaniu tak bezwstydnym, że aż momentami śmiesznym. Oczywiście, w Wietnamie zobaczycie czerwone flagi, sierpy i młoty, podniosłe parady, pomniki czy też portrety ojców założycieli jednak w tunelach Cu Chi komunizm jest prezentowany w formie eksportowej, dla nas, dla turystów z Zachodu, którzy kurde nie do końca rozróżniają co jest dobre, a co złe. W sumie nie ma co się dziwić  - filmy o Rambo, amerykańskich złotych chłopcach i kawalerii w helikopterach, musiały otrzymać godną i porządną przeciwwagę. Jeden z jej okazalszych odważników leży sobie właśnie na wschód od Sajgonu. 
Seans, wujek Ho patrzy czy słuchamy.
"A tutaj jak wpadła noga, to praktycznie na pewno było ją trzeba potem amputować"
Idea bardzo prosta, poczekaj aż przejdą, wyjdź, strzel w plecy i się schowaj.
Po wejściu na teren bunkrów, każdy obowiązkowo powinien iść do sali kinowej, gdzie to Wietnam Północny zostaje nam przedstawiony jako biedna społeczność farmerska, żyjąca sobie z dnia na dzień, ciesząca się pracą i sobą nawzajem. Nagle na ekranie wyrastają czarne postaci, niczym Wilki w Przygodach Pana Kleksa, zaczynają rozsiewać ogień, krzyk i ogólnie pojęte cierpienie. Jankesi rzecz jasna. Po dość długiej sekwencji mordu i zniszczenia dokonywanego przez najeźdźcę, następuje moment kulminacyjny - otóż te same wieśniaczki i chłopi wiążą na czołach czerwone chusty, zaczynają z dnia na dzień kleić bomby i odpłacać pięknym za nadobne amerykańskim chłopakom. Tada! Powstaje Cu Chi. Wszystko to utrzymane w klimacie starego filmu, starej muzyki i efektów dźwiękowych dogrywanych do powstałego kiedyś obrazu. Nad ekranem uśmiechnięty wujek Ho. Ruszamy dalej, towarzyszy nam przewodnik, którego opieka wliczona jest w cenę biletu. Pierwsze stanowisko, pułapka która przebijała nogę w 3 miejscach, brudnymi kolcami, wywołując zakażenie i śmierć, lub przynajmniej amputacje. Ekstra! Dalej mamy pułapkę która to spadała na głowę żołnierza, gdy ten otwierał drzwi, oczywiście miała zabić / okaleczyć. Pięknie! Idźmy dalej, tutaj widzimy produkcję małych min, o niewielkiej sile rażenia, ale stopę urwą. Czołg rozbity podczas walk, lej po bombie, szpitale, kuchnie itd. itp. Na końcu tego wesołego orszaku prawdziwa atrakcja - dla kogo? Dla Amerykanów oczywiście (o ironio). Strzelnica, płacisz i strzelasz jak Twoi dziadkowie, z czego tylko chcesz z bazooką włącznie, krążą legendy iż za odpowiednią opłatą dostaniesz za cel krowę co by efekt był ciekawszy. Jak myślicie że nie strzelają to się mylicie - strzelają. 

Dach podziemnej kuchni. Gotowano tylko o świcie aby para mieszała się z mgła.


Czy warto było się udać w to miejsce? Warto. Przede wszystkim daje ono okazje poznać wersję tej drugiej strony na temat wojny w Wietnamie. Oczywiście jest to historia a'la wspominany już Rambo i nie może być traktowana jako opowieść dokumentalna. Ogrom pracy jaki został włożony w rozbudowę tuneli doskonale obrazuje determinację jaka cechowała Wietnamczyków z Północy. Zdumiewa również pomysłowość prezentowanych w tunelach rozwiązań, pułapek, zmyłek oraz sztuczek. Warto na tunele poświęcić około połowy dnia, po czym wrócić do Sajgonu i rozpocząć eksplorację miasta. Jeżeli kiedykolwiek, ktokolwiek zaproponuje Wam podróż do Wielkiej Świątyni Kaodaistycznej - nie jedźcie. Strata, w dosłownym tego słowa znaczeniu, Waszego czasu. Niby tylko godzinkę jazdy od Cu Chi, jednak tak na prawdę to 1,5 godzinki, czyli 3 w dwie strony, po to aby zobaczyć gmach jakiejś zwariowanej, regionalnej religii, wierzącej w Buddę, Jezusa i Allaha na raz, a jej świętym jest Winston Churchill. Dużo szumu i hałasu pod turystów, a przesłania czy też piękna architektury w tym żadnego. Dla prawdziwych amatorów podobnych tematów.




Dla żądnych wiedzy:
Cu Chi - po angielsku (więcej) i po polsku (prawie wcale)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz