niedziela, 1 maja 2016

Posłuchajmy jak rośnie ryż - Laos

Witajcie,

dzisiaj wykonamy delikatny skok w chronologii naszej opowieści, a mianowicie ze stolicy Tajlandii, przeskoczymy bezpośrednio na jej północno-wschodnią granicę - do Laosu, kraju miliona słoni pod białym parasolem, oazy spokoju, ciszy i sielanki.




W czasach kiedy Laos należał do rodziny kolonii francuskich, popularna stała się opowiastka, iż Francuzi w Laosie poprawili warunki do uprawy ryżu, robotnicy Tajscy tenże ryż uprawiają oraz nawadniają pola, z kolei Laotańczycy leżą i słuchają jak ryż rośnie. Historyjka ta, mimo że prześmiewcza, w dużej mierze prawdziwie oddaje nastawienie i podejście miejscowej ludności do życia. Laos to górzysta kraina, prawie w całości pokryta dziewiczymi lasami, w której licznych wąwozach i dolinach powoli snują się wody Mekongu i innych pomniejszych rzek. Kraj, który doświadczył niesamowitych zniszczeń podczas amerykańskiej interwencji w Wietnamie. Bombowce zrzuciły tutaj więcej ładunków, aniżeli spadło na całą Europę, podczas sześciu lat II wojny światowej. Stało się tak oczywiście nie bez powodu. Przy wschodniej granicy Laosu biegł słynny szlak Ho Chi Mina, którym to Wietnamczycy z Północy dostarczali środków swoim zakonspirowanym braciom w rejonach południowych oraz centralnych. Co ciekawe współcześni Laotańczycy nie żywią do Amerykanów urazy, nie winią ich za to, iż w wielu miejscach kraju wstęp do lasu jest surowo wzbroniony z racji na leżące tam niewybuchy, nie kojarzą z nimi rannych i okaleczonych oraz nie wysuwają roszczeń finansowych chociaż z problemem rozminowania kraju pozostali zostawieni sami sobie. Oficjalnie wojny w Laosie przecież nie było, więc i pomoc się nie należy. Laotańczycy zamiast rozpamiętywać krzywdy z przeszłości, nauczyli się żyć teraźniejszością i patrzeć tylko i wyłącznie w przyszłość. Są przez to narodem wyjątkowo wręcz pogodnym, uśmiechniętym i na swój niepowtarzalny sposób wyluzowanym. Będąc w Laosie człowiek odczuwa wrażenie jakoby czas stanął w miejscu, jakby nie dotykał on tych dziewiczych połaci zieleni z rzadka poprzeplatanych grupkami chatek rolników. Tutaj wszystko idzie powoli, nikt nigdy się nie spieszy, a co ciekawe i nasze europejskie mózgi przestają w tej magicznie krainie od wszystkich wokół czegoś wymagać. W Laosie możemy po prostu odpocząć, usiąść, spojrzeć w niebo i nie robić zupełnie nic, chłonąć otaczającą nas naturę, napawać się ciszą, otaczającym nas pięknem i na jakiś czas zapomnieć o troskach i problemach. Możemy posłuchać jak rośnie ryż.



Jednak Laos to również Eldorado dla amatorów nieco mocniejszych wrażeń oraz aktywnego trybu spędzania wolnego czasu. Okolice Luang Prabang oraz malownicze Vang Vieng nadają się ku temu idealnie. Oczywiście, na wstępie należy zaznaczyć, iż wybór tego typu wypoczynku, niejako skazuje nas na towarzystwo kwiatu młodzieży angielskiej, która to od czasu do czasu bywa trzeźwa. Bytują oni jednak przede wszystkim w komercyjnych pseudo-azjatyckich barach, pubach i restauracjach, a zatem przy odrobinie dobrej woli można się od nich uwolnić. W Laosie nie braknie malowniczych wodospadów, rzek do spływania kajakami czy też tras do pieszych lub rowerowych wędrówek. Jeżeli nie chcemy organizować czegoś na własną rękę, pomogą nam w tym niezliczone lokalne biura podróży, które poza transportem i wyżywieniem, wyposażą nas również w niezbędny sprzęt. Biznes ten w niektórych rejonach kraju zapewnia pracę całym rodzinom, bo i chętnych oraz spragnionych wrażeń turystów nie brakuje. Co jest tak wyjątkowego w jeżdżeniu rowerem po Laosie lub w spływie kajakowym? Według nas, ludzi zachodu urzeka przede wszystkim poczucie wolności i nieskrępowania, możliwość odetchnięcia pełną piersią bez żadnych ograniczeń. Czasem jednak słynna laotańska wolna amerykanka zbiera tragiczne żniwo. Przez lata w Vang Vieng funkcjonował lokalny Pasaż Niepolda - klub przy klubie, pośród gór, nad brzegiem leniwie płynącej rzeki. Muzyka, alkohol za grosze oraz tłumy zerwanych ze smyczy Brytyjczyków oraz Amerykanów lecz pewnie i innych narodów. Można by odnieść wrażenie że uwzięliśmy się odrobinkę na Anglików, jednak to interwencja ich rządu doprowadziła do zamknięcia praktycznie wszystkich klubów w rejonie. Dlaczego? Rocznie liczba ofiar śmiertelnych - głównie przez utonięcie w rzecze dochodziła do 20 osób (wśród samych Brytyjczyków) - daje to ponad 1 trupa na miesiąc, a wiadomo iż sezon nie trwa cały rok. Kluby zamknięto - pozostawiono dwa, otwarte na zmianę. Dzikich imprez już tam nie ma, pozostały jedyne niemi świadkowie dawnych libacji - prowizoryczne boiska do kosza, liny na rzeką, huśtawki no i same kluby. Stojąc nad rzeką na dawnym parkiecie i pijąc schłodzone piwo z puszki, pośród krajobrazu, który dosłownie zabiera dech w piersiach, człowieka aż korci aby włączyć muzykę i nie kończyć do rana. Chociaż nie przepadamy za tym słowem, to to miejsce musiało być kiedyś doprawdy epickie.


Laos jest z całą pewnością miejscem magicznym i niepowtarzalnym. Pozwala wypocząć, odetchnąć i najnormalniej w świecie zapomnieć o problemach pozostawionych gdzieś tam w dalekiej Europie. Całość obrazu uzupełniają jedni z najsympatyczniejszych ludzi, jakich dane nam było w życiu spotkać. Uprzejmi, mili, chociaż przede wszystkim pogodni z niesamowicie pozytywnym nastawieniem do życia. W sumie to chyba logiczne, w końcu przyszło im żyć w prawdziwym raju na Ziemi. Do Laosu zajrzymy jeszcze z pewnością, zarówno jako turyści lecz również i u nas na blogu, bowiem kraj ten to rzeczywiście istny cud natury lecz również jedno z najświętszych miejsc dla buddystów z całego świata.

Do zobaczenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz